środa, 7 grudnia 2022

Teraz już wiem ...cd

  Nadszedł czas wizyty u poznańskiego onkologa. Pojechałam sama. Gabinet znajdował się na samym końcu korytarzowego labiryntu i gdyby nie odgłos dobiegających z niego rozmów trudno byłoby tam trafić. Lekarz okazał się dość niskim, krępej budowy mężczyzną. Powiedziałabym nawet, że lekko otyłym. Nie sprawił na mnie dobrego wrażenia, ale nie o wrażenie tu przecież chodziło. Miał się znać   i powiedzieć, że nie widzi w moim cycku nic niepokojącego. Cała w napięciu usiadłam do badania. Lekarz dużymi i grubymi dłońmi wodził po moich piegach zdecydowanie zatrzymując się w miejscu,  w którym nie chciałam, by się zatrzymywał.

– To mi się nie podoba – powiedział. – Na dziewięćdziesiąt procent jest to niedobra zmiana – określił najłagodniej, jak potrafił. – Ale muszę to zbadać, więc przyjedzie pani do mnie do szpitala na biopsję gruboigłową, bo taka będzie najdokładniejsza – powiedział stanowczo.

Jakoś wtedy jeszcze nie docierało do mnie, co to może być. Lekarz tego nie nazwał. Nie powiedział konkretnie, że to rak i tej myśli się uczepiłam. No, po co mam się martwić, skoro nie powiedział nic znaczącego? Że dziewięćdziesiąt procent? A skąd może wiedzieć, jak nie zbadał… Te i inne myśli pozornie uspokoiły moją głowę. Przecież z piersiami walczę od zawsze. Od zawsze je badam i kontroluję, wiec i teraz nie może być nic innego.

Spokojna, ale pełna różnych myśli, wróciłam do domu. W wyznaczony przez lekarza czwartek udaliśmy się razem z mężem do Poznania. Zarejestrowałam się do Poradni Onkologicznej                      i z numerkiem w dłoni oraz niepokojem w sercu oczekiwałam na przyjęcie. Na korytarzu było tłoczno od innych pacjentów. Nie wierzyłam, że tylu ludzi choruje, bada się i kontroluje.

„Co ja tu robię?” – myślałam, a czuły wzrok męża wcale nie dodawał mi otuchy.

Bałam się tej biopsji. Miałam kiedyś cienkoigłową, której prawie wcale nie czułam, ale teraz? Gruboigłowa i to w wykonaniu doktora o równie grubych, wielkich dłoniach…Potem trzy bolesne strzały. Krew się lała. Wynik za tydzień. Proszę dzwonić.

Kolejny tydzień bez złych wieści. Jak się nie cieszyć? Nie czekałam specjalnie na wynik, bo przecież nie mógł być zły. Telefon to tylko formalność. Teraz już wiem, że nie można się cieszyć na wyrost.

Na sobotę zaprosiłam gości, by uczcić urodziny męża. Zapowiadała się fantastyczna impreza i taka zresztą była. Stoły zastawiłam specjalnie przyrządzonymi smakołykami. Nie brakowało też dobrego gatunkowo alkoholu. Tańcom i śmiechom nie było końca…

Aby zakończyć wszystkie formalności związane z badaniem i w końcu sprawdzić wynik biopsji,          w środę zadzwoniłam do Poznania.

– Pani Skrzypczak – chropowaty głos doktora nie wróżył niczego dobrego. – Ma pani nowotwór. Złośliwy – dodał.

– Proszę przyjechać do mnie po wynik, to ustalimy termin operacji…

Nie pamiętam, co wtedy odpowiedziałam lekarzowi. Czy w ogóle coś odpowiedziałam. Silny stres objawił się bólem żołądka i głowy. Ręce mi się trzęsły, a w ustach zabrakło śliny. Nie płakałam. Szok    i niedowierzanie, w głowie rollercoaster. Siedziałam przy stole i nie mogłam się ruszyć. Strach zupełnie mnie sparaliżował.

Z osłupienia wyrwał mnie dopiero dźwięk telefonu.

– I co tam, kotku? Masz już wynik? – zapytał mój mąż beztrosko, przyzwyczajony do moich ciągłych badań i kontroli.

– Mam. Nowotwór. Złośliwy – wycedziłam, sama nie wierząc w to, co mówię.

Po drugiej stronie zapadła cisza….

– Ale jak? Dzwoniłaś? Co powiedział? – nalegał wystraszony mąż.

– Tak, dzwoniłam – odpowiedziałam i po raz pierwszy łzy napłynęły mi do oczu.

Wyczułam, że mąż bardzo się zdenerwował. Pocieszał mnie frazesami, bo tylko to w tamtej chwili przyszło mu do głowy.

Nie pamiętam, ile siedziałam przy tym stole. Godzinę, dwie, może dłużej. Nie potrafiłam zebrać myśli. Pustka w głowie i dygocące, na pewno nie z zimna, ciało nie pozwalały na racjonalne myślenie. Co tam racjonalne, na myślenie w ogóle. No bo jak to? Przecież nie tak dawno się badałam. Wszystko było dobrze. Co teraz będzie? Tylko najprostsze pytania przychodziły mi do głowy.

„Kobiety najczęściej płaczą i na początku może bardziej się rozjeżdżają psychicznie, ale jest w nich większa potrzeba łączenia się, porozmawiania z kimś, podzielenia się emocjami”. (Margit Kossobudzka, Gazeta Wyborcza)

Płakałam. Byłam psychicznie rozjechana. Czekałam na powrót męża z pracy. On zawsze coś logicznego powie i na pewno coś wymyśli. Byłam taka malutka wobec tego problemu. Wierzyłam, że mąż znajdzie wyjście z tej jakże trudnej sytuacji. Kto jak kto, ale Krzysiu zawsze wiedział, co robić.


środa, 16 listopada 2022

Teraz już wiem

 DIAGNOZA


„To podczas nocy trzeba wierzyć w światło.”

Moje cycki wielkości kasztanów niepokoiły mnie od dość dawna, to znaczy od czasu, kiedy urodziłam pierwsze dziecko. Włókniaki, torbiele i inne gówna mieszkały w moich piersiach i czuły się jak u siebie w domu. Dwa z nich zaraz po wymacaniu usunęłam. Natychmiast też zapisałam się do Poradni Onkologicznej, by być stale pod czujną i fachową opieką specjalistów. Wizyty kontrolne, biopsje i inne badania uspokajały mnie na pewien czas, zazwyczaj do kolejnej wizyty. Planowałam je z dużą regularnością.Także w czasie badań ginekologicznych prosiłam lekarkę o USG piersi, by na kolejną chwilkę uśpić strach. Moja gin powtarzała mi jak mantrę, że z kapusty sałata nie urośnie. Tak mijały lata.

Moje dwa piegi nie dawały mi powodów do dumy. Małe i płaskie, nie były wyjątkowo urodziwe. Natomiast znakomicie nadawały się do badania. Można było w nich  wyczuć najmniejszą nawet zmianę. Samobadanie, które im dość często fundowałam, długo nie wzbudzało moich podejrzeń, gdyż znałam ich każdy centymetr i dokładnie wiedziałam, kiedy coś się pojawiało, a częste badania USG tylko mnie w tej wiedzy utwierdzały. Kiedy otrzymałam zaproszenie na darmową mammografię dla pań po pięćdziesiątym roku życia, niezwłocznie zadzwoniłam pod wskazany numer, aby się zapisać. Zbliżały się wakacje, więc pomyślałam, że przebadana będę mogła spokojnie skorzystać z uroków lata. Zanim jednak nadszedł termin mammografii, udałam się na kontrolne USG piersi. W opisie badania odnotowano: „nie stwierdzono zmian podejrzanych”. Ostatnia mammografia należała do najgorszych, jakie kiedykolwiek przeżyłam. Radiolog zafundował mi ból na granicy wytrzymałości. Syczałam i krzywiłam się, jakby ktoś żywcem obdzierał mnie ze skóry. Bolało. Bardzo bolało. Postanowiłam wtedy, że będzie to moje ostatnie badanie mammografem. Skąd mogłam przewidzieć, że tak się stanie naprawdę? Pierś bolała mnie jeszcze przez tydzień. Ale co tam ból, skoro wynik ponownie okazał się dobry. Zaproszono mnie za kolejne dwa lata. Uff, co za ulga. Świadomość, że jestem zdrowa, dodała mi skrzydeł i pozwalała cieszyć się każdym kolejnym dniem mojego bardzo aktywnego życia.

Po przekroczeniu pięćdziesiątki moją pasją stało się bieganie i inne aktywności sportowe. Pływanie, rolki, jazda rowerem, narty lub łyżwy. Wybierałam dyscypliny w zależności od pory roku i pogody. Dodatkowo dbałam o kondycję ćwicząc siłowo. Priorytetem było jednak bieganie. Nieustannie przygotowywałam się do zaplanowanych wcześniej startów w zawodach biegowych. Planowałam, zapisywałam się, trenowałam. Wzięłam udział w setkach zawodów, na których zwykle w swojej kategorii wiekowej zajmowałam czołowe lokaty. Kiedy „klepanie asfaltu” przestało mi wystarczać, wzięłam udział w triathlonie i Runmageddonie. Zrobiłam też „Koronę Maratonów”, czyli przebiegłam w ciągu dwóch lat pięć najważniejszych maratonów w Polsce. Myślałam intensywnie o biegu ultra i biegach górskich. Znowu miałam plany. Motywowana nowymi wyzwaniami, systematycznie trenowałam, doskonaliłam technikę biegu i z radością dziecka spełniałam swoje marzenia. Wpisami na portalach społecznościowych motywowałam innych do codziennej aktywności, będąc przykładem dla wielu moich młodszych koleżanek. Cudowny czas i świetna forma nie zapowiadały niczego niepokojącego…

Podczas wizyty u ginekologa zapytałam o moje zmiany w piersiach i doktor dał mi namiary na lekarza w Poznaniu, specjalistę, który najlepiej odniesie się do mojego problemu. Nie zwlekając zaraz następnego dnia umówiłam się na wizytę.

Przedtem jednak miałam do przebiegnięcia trzy biegi: Bieg Republiki Ostrowskiej, Ostrowską Jesień Biegową i Bieg Niepodległości. Na wszystkich pobiłam swoje rekordy życiowe. Byłam świetnie przygotowana i w doskonałej formie. Kondycja wypracowana na treningach po raz kolejny nie zawiodła. Zapowiadała się pracowita zima z utrzymaniem formy i doskonaleniem wytrzymałości. Tak bardzo się cieszyłam…


środa, 18 maja 2022

Starty i wyniki nowe

09.06.2019 - I Bieg Chrystowskich  - czas 57;02  - 1 miejsce w k-50

22.06.2019 - Bieg Świętojański Od Zmierzchu do Świtu - 20 km po parku 

     07.2019 - Triathlon Baster Tri- bieg w sztafecie na 5 km - 5 miejsce sztafety

31.08.2019 - Półmaraton Murowaniec- 5 km zamiast 21, bez sił...

11.11.2019 - Bieg Niepodległości w Poznaniu -13 miejsce w K-50 czas 51;52 - pierwsze zawody po leczeniu 

17.11 2019 - Ostrowska Jesień Biegowa - 5 km czas 25;34 6 miejsce open Kobiet


2020

     01.2020 - udział w Biegu charytatywnym " Biegające Anioły "

12.01.2020 - Bieg dla WOŚP- 10 km

15.02.2020 - Bieg Walentynkowy - 5 km


PANDEMIA

30.08.2020 -Triathlon Calisia- 1 miejsce w K-50

09.09.2020- Półmaraton Murowaniec - 1 miejsce w k-50- czas 1,58;59

07.11.2020 - Świr Półmaraton - czas 1,58


2021

31.01.2021 - bieg dla WOŚP-10 km

     06.2021 - Baster TRI Murowaniec- 1 miejsce w K-50 

09.05.2021- Wings For Life World Run - 16 km -wirtualny

13.06.2021- Dyszka Pięciu Stawów- II miejsce w k-50- czas 51;53

26.06.2021- Wiosna Cekowska - 5 km -czas 24;25- 1 miejsce w k-50

26.06.2021- Bieg Świętojański - 6 km

27.06.2021- Dyszka Skalmierzycka- 1 miejsce w K-50- czas  58,34

11.07.2021- Bieg w Tarchałach - 10 km 1 miejsce w k-50 i 1 miejsce w Grand Prix Ostrowa WLKP.

07.08 2021- Półmaraton Bursztynowa Hellena- 1 miejsce w k-50- czas 1,48

29.08.2021- TRI Calisia- 1 miejsce w k-50 - czas 1;36

04.09.2021- Półmaraton Murowaniec- 1 miejsce w k-50- czas 1;56

25.09.2021- Bieg Winiarski- 1 miejsce w k-50 -czas 52;56

03.10.2021- Ptolemeusz- 10 km- 1 miejsce w k-50 - czas  49;18

17.10.2021 - Poznań Półmaraton - 1,46,20

07.11.2021-II Bieg Chrystowskich - 10 km - 48,20

21.11.2021 - Ostrowska Jesień Biegowa - 15 km-1:15;44 - 1 miejsce w k-50

04.12.2021 - Mikołajkowa Dycha - 49.15. - 1 miejsce w K- 50

19.12.2021- Mikołajkowy Heppening Biegowy 

2022

30.01. 2022- WOSP

KATEGORIA K-60

20.03.2022 - Smerfna 5 - 24.05 - I miejsce w K-60

03.04.2022 -  Berlin Półmaraton - 1:51:49

24.04. 2022 - Bieg KObiet - 5,2km-25: 05- 1 miejsce w K-60

08.05.2022 - Wings For Life - 17, 4 km

29.05.2022- 5-10-15 Stawiszyn - 15 km - 1,19 -1 miejsce w k-60

18.06.2022 - Wrocław Nocny Półmaraton - 2, 38 -1 miejsce w k-60

30.07.2022 - Nocna Hellena - 2:02 - 1 miejsce w k-60

28.08.2022 - TRI Calisia - 1 miejsce w k-60

18.09.2022 - Bieg Przemysława - 10 km - 53:46 - 1 miejsce w k -60

24.09 2022 - 6 PKO Bieg Charytatywny - sztafeta

20.11.2022 - Ostrowska Jesień Biegowa - 15 km - 1;20;36 - 1 miejsce w k - 60

11.12.2022 -  Mikołajkowy Heppening Biegowy 

2023

06.01.2023 - Bieg Trzech Króli - Łódź - 25;05 - 1 miejsce w k- 60









czwartek, 14 października 2021

fragment mojego e-booka TERAZ JUŻ WIEM , zachęcam do lektury ...

 Nadszedł czas wizyty u poznańskiego onkologa. Pojechałam sama. Gabinet znajdował się na samym końcu korytarzowego labiryntu i gdyby nie odgłos dobiegających z niego rozmów trudno byłoby tam trafić. Lekarz okazał się dość niskim, krępej budowy mężczyzną. Powiedziałabym nawet, że lekko otyłym. Nie sprawił na mnie dobrego wrażenia, ale nie o wrażenie tu przecież chodziło. Miał się znać i powiedzieć, że nie widzi w moim cycku nic niepokojącego.

Cała w napięciu usiadłam do badania. Lekarz dużymi i grubymi dłońmi wodził po moich piegach zdecydowanie zatrzymując się w miejscu, w którym nie chciałam, by się zatrzymywał.

– To mi się nie podoba – powiedział. – Na dziewięćdziesiąt procent jest to niedobra zmiana – określił najłagodniej, jak potrafił.

 – Ale muszę to zbadać, więc przyjedzie pani do mnie do szpitala na biopsję gruboigłową, bo taka będzie najdokładniejsza – powiedział stanowczo.

Jakoś wtedy jeszcze nie docierało do mnie, co to może być. Lekarz tego nie nazwał. Nie powiedział konkretnie, że to rak i tej myśli się uczepiłam. No, po co mam się martwić, skoro nie powiedział nic znaczącego? Że dziewięćdziesiąt procent? A skąd może wiedzieć, jak nie zbadał…

Te i inne myśli pozornie uspokoiły moją głowę. Przecież z piersiami walczę od zawsze. Od zawsze je badam i kontroluję, wiec i teraz nie może być nic innego.

Spokojna, ale pełna różnych myśli, wróciłam do domu.

W wyznaczony przez lekarza czwartek udaliśmy się razem z mężem do Poznania. Zarejestrowałam się do Poradni Onkologicznej i z numerkiem w dłoni oraz niepokojem w sercu oczekiwałam na przyjęcie. Na korytarzu było tłoczno od innych pacjentów. Nie wierzyłam, że tylu ludzi choruje, bada się i kontroluje.

„Co ja tu robię?” – myślałam, a czuły wzrok męża wcale nie dodawał mi otuchy. Bałam się tej biopsji. Miałam kiedyś cienkoigłową, której prawie wcale nie czułam, ale teraz? Gruboigłowa i to w wykonaniu doktora o równie grubych, wielkich dłoniach…

Potem trzy bolesne strzały. Krew się lała.

Wynik za tydzień. Proszę dzwonić.

Kolejny tydzień bez złych wieści. Jak się nie cieszyć? Nie czekałam specjalnie na wynik, bo przecież nie mógł być zły. Telefon to tylko formalność. Teraz już wiem, że nie można się cieszyć na wyrost.

Na sobotę zaprosiłam gości, by uczcić urodziny męża. Zapowiadała się fantastyczna impreza i taka zresztą była. Stoły zastawiłam specjalnie przyrządzonymi smakołykami. Nie brakowało też dobrego gatunkowo alkoholu. Tańcom i śmiechom nie było końca…

Aby zakończyć wszystkie formalności związane z badaniem i w końcu sprawdzić wynik biopsji, w środę zadzwoniłam do Poznania.

– Pani Skrzypczak – chropowaty głos doktora nie wróżył niczego dobrego. – Ma pani nowotwór. Złośliwy – dodał.

– Proszę przyjechać do mnie po wynik, to ustalimy termin operacji…

Nie pamiętam, co wtedy odpowiedziałam lekarzowi. Czy w ogóle coś odpowiedziałam. Silny stres objawił się bólem żołądka i głowy. Ręce mi się trzęsły, a w ustach zabrakło śliny. Nie płakałam. Szok i niedowierzanie, w głowie rollercoaster. Siedziałam przy stole i nie mogłam się ruszyć. Strach zupełnie mnie sparaliżował.

piątek, 13 kwietnia 2018

Bo ja to kocham

Bieganie wypełnia większą część mojego życia. Ciągle i nieustannie przygotowuję się do zaplanowanych wcześniej zawodów. Zwykle już na początku stycznia kalendarz biegowy zapełniam wpisami o  biegach i zapisach. Zwłaszcza wtedy  kiedy z treningów wyklucza mnie np. choroba lub kontuzja. Noooo to wtedy hulam po internecie i zapisuję się hurtowo gdzie się da :)
 Kiedy nadchodzi wiosna żyję i trenuję  od jednych zawodów do drugich. Ale na wiosnę czekam też z innych powodów. Kiedy wiosenne słońce mocniej przygrzewa mogę wyjechać z garażu moją Yamaszką. Jazda motocyklem sprawia mi niesamowita frajdę. Śmieję się,że miłość do jednośladów wyssałam z mlekiem matki ( chociaż jeździł ojciec:) Mój tata miał Panonię. Piękny czarny motocykl z czerwonymi dodatkami. 


Zwykle jeździłam w kufrze, w którym oprócz mnie były też w słoiku robaki na ryby. Ojciec był zapalonym wędkarzem. Towarzystwo robaków wspominam jako traumę. Zwykle siedziałam skulona by być jak najdalej od tych stworzeń.
Motocyklem całą rodziną jeździliśmy w każdy  niemal weekend właśnie na ryby do Ślesina lub nad Wartę w okolice Starego Miasta. Spaliśmy w namiocie, jedliśmy złowione ryby.... Było fantastycznie.
Jeździliśmy oczywiście w kilka rodzin. Każda na motocyklu. Panonie, Junaki , WSK-i dominowały wtedy na drogach. Być może wtedy obiecałam sobie,że jak dorosnę to też będę prowadzić mój wymarzony motocykl. To marzenie było naprawdę silne. I pewnego dnia nieoczekiwanie się spełniło. Mam. Moją Yamachę :)





 Zastanawiam się często co jest w tej jeździe  tak niezwykłego,że  sprawia mi tyle radości? Może adrenalina, której ciągle potrzebuję ? A może ten przysłowiowy wiatr we włosach? A może radość z  faktu, że marzenie się spełniło :) Nie wiem. A może wszystko razem:) Wiem jedno: kocham to :) i z tej pasji nie zrezygnuję :) 















niedziela, 26 listopada 2017

Morsowanie

Morsować chciałam od zawsze. A przynajmniej spróbować. Jest we mnie wielka ciekawość . Wszystkiego. Ludzi, świata i życia w ogóle. Jeśli nie spróbuję to się nie przekonam . Tak mam. W zeszłym roku dołączyłam do grona znajomych biegaczy będących jednocześnie  odważnymi morsami. Spotkania do dziś odbywają się w sezonie morsowym praktycznie w każdą niedzielę. Spotykamy się w Gołuchowie na plaży. Oczywiście nie każda niedziela mi odpowiada . Zwykle z morsowania eliminują mnie zawody biegowe, wyjazd lub choroba. Poza tymi sytuacjami staram się być obecna na tych spotkaniach. A musicie mi wierzyć ,że warto. Wspaniała atmosfera, radość, adrenalina. Śmiechom nie ma końca. I to wspólne wejście do lodowatej wody z okrzykami, piskiem i dziwnymi dźwiękami w tle. Wspólne zdjęcia, rozmowy, żarty, dowcipy....To wszystko daje tak pozytywnego kopa, że do końca dnia gęba się sama uśmiecha na wspomnienie :) Powiecie brrrrr , na samą myśl mi zimno. Też tak myślałam. Bo oczywiście jest zimno. Czasami bardzo . Zwłaszcza kiedy uczucie zimna potęguje wiatr. Ale wszystko siedzi w naszej głowie. Przede wszystkim przed wejściem do wody trzeba  się porządnie rozgrzać.Biegi, podskoki, wymachy, krążenia.....Na pewno trzeba mieć czapkę, szalik, rękawiczki i co ważne buty neopronowe. Nigdy nie wiadomo co jest na dnie i w butach jest po prostu bezpieczniej i cieplej( wlewająca się do butów woda ogrzewa się szybciutko i naprawdę w stopy nie jest zimno). No i pozytywne nastawienie :) to podstawa. Długość kąpieli jest indywidualną sprawą. Ja zaczynałam od 1 minuty i doszłam do 8. Dzisiaj np byłam w wodzie 5 minut . Po pierwszej minucie czuje się na ciele igiełki. Potem już nic się nie czuje. A po wyjściu z wody było mi dosłownie ciepło :) Nie będę pisać o tym jak pozytywnie morsowanie wpływa na organizm. Na pewno hartuje. Mam satysfakcję i radość z tego ,że się odważyłam. A lubię pokonywać siebie i swoje słabości. Zachęcam Was serdecznie i jeśli ktoś ma ochotę do nas dołączyć to ZAPRASZAM :) Bb-biegająco-morsująca babcia :)



niedziela, 12 listopada 2017

PRZEMYśLENIA

Weekendowy pobyt w Karpaczu skłonił mnie do paru przemyśleń na temat postrzegania świata i życia. A pomógł mi w tym również cytat  R.Kapuścińskiego, który umieściła na swojej stronie moja biegowa koleżanka Agnieszka, a który brzmi "Ważne jest, abyś zachował zdolność przeżywania, aby istniały rzeczy, które mogą cię zadziwić, wywołać wstrząs. Ważne jest, aby nie dotknęła cię straszna choroba - obojętność." 
Właśnie o tym samym pomyślałam dzisiejszego poranka, kiedy słońce odkryło przepiękne barwy górskich krajobrazów w zasadzie dostępnych na wyciągnięcie ręki. Wystarczyło wyjść na taras balkonu by dostrzec cudowną jesień w przepięknych, ciepłych barwach. Ech jak pięknie mieniły się kolorowe liście w blasku słońca. Jak fantastycznie było na spokojnie popatrzeć na urok i piękno gór o tej porze roku. Jak przyjemnie było zjeść śniadanie w restauracji z pięknym widokiem na otaczające góry ze Śnieżką w oddali. Spokojnie, bez pośpiechu, w zadumie. Fantastyczny czas. Zdałam sobie właśnie sprawę z tego,że z wiekiem potrafię dostrzec każde, nawet najmniejsze piękno. Potrafię zachwycić się drobnymi  rzeczami, barwami, kształtami . Wszystkim co dostrzeże ludzkie oko i co niekoniecznie jest piękne. I nie oznacza to ,że kiedyś byłam mniej wrażliwa. Po prostu teraz mam czas by się zatrzymać. Popatrzeć. Podziwiać. Zachwycić się. Podzielić się z innymi. Nie dzielę się faktem,że byłam gdzieś tam. Każdy może być . Ale dzielę się pięknem otaczającego nas świata. Choćby na zdjęciach. Nie muszą to być zaraz  wielkie podróże. Wystarczy wyjść na spacer po okolicy by dostrzec to czego na co dzień nie dostrzegamy. By się na chwilkę zatrzymać. I tego Wam wszystkim życzę :) Naładowana pozytywną energią i wypoczęta choć nie do końca zdrowa wracam do codzienności. Na chwilkę. Bo myślę,że za moment znowu znajdę okazję do tego by się zachwycić :)