środa, 19 kwietnia 2017

Maraton Dębno - 2 do Korony :)

   Na Dębno Maraton zapisałam się natychmiast jak to było możliwe. To jeden z pięciu biegów potrzebnych do Korony Maratonów, którą postanowiłam zrobić rozpoczynając maratonem w Warszawie we wrześniu ubiegłego roku. Do Dębna przygotowywałam się sumiennie trenując 3 razy w tygodniu. Ponieważ w Warszawie zrobiłam życiówkę to teraz nie myślałam o niej. Poza tym nagłe ocieplenie i wzrost temperatury do iście letniej utrudniał mi podjęcie decyzji czy walczyć o kolejną życiówkę czy po prostu świetnie się bawić biegiem. Jednak nie byłabym sobą gdybym odpuściła. To znaczy założyłam, że wszystko okaże się już na trasie.
   Przed samym startem opanowała mnie istna głupawka. Niby się nie denerwowałam, a jednak. Nerwowy uśmiech i śmiech oznaczał tylko jedno - mimo doświadczenia, wielu przebiegniętych kilometrów i dobrego przygotowania- denerwowałam się. Bo mam świadomość tego, że podczas maratonu wszystko się może zdarzyć.

   Wystartowaliśmy. Ustawiona zupełnie przypadkowo niedaleko pacemarkera na 3,45 rozpoczęłam dość ostro. Tempo 5,15 na km uważałam za dosyć szybkie jak na początek więc trochę zwalniałam ciesząc się z własnego rozsądku. Gdzieś z tyłu głowy mimo wszystko miałam marzenie o nowej życiówce czyli o zejściu poniżej 3,58.
Zadowolona byłam z tego, że odpowiednio się ubrałam.
   Kilometry mijały dość szybko. Pierwsze okrążenie kończyłam kiedy obok mnie na metę wpadał pierwszy zawodnik.Witały go owacje i okrzyki zgromadzonych kibiców. Wtedy miałam jeszcze drugie tyle do przebiegnięcia.

   I wtedy też poczułam, że na mojej zmęczonej już stopie buduje się pęcherz. I każdy krok wywołuje ból.  Ale co tam. Przecież jestem dzielna i głupim pęcherzem nie będę się przejmować.
W okolicy 28 km przyszedł lekki kryzys. Zmęczenie i słońce dawało o sobie znać. By jednak nie myśleć o narastającym zmęczeniu zaczepiłam biegnąca obok mnie dziewczynę. Zapytałam o tempo    i czas jaki chce zrobić. Po krótkiej wymianie zdań kontynuowałyśmy bieg obok siebie. Po 30 kilometrze głośno odhaczałam każdy kolejny. Kiedy minęłyśmy 33 km Jola chciała odpuścić. Rzuciła " leć dalej sama, ja nie mogę ". " O nie- pomyślałam i głośno krzyknęłam- dolecimy do mety razem, dawaj do przodu ja też cię potrzebuję! Podziałało :)  Jola nie odpuściła a i ja przy niej trzymałam tempo, które niestety spadło już do ok 6 min /km.  Postanowiłam w tym tempie dotrwać do 35 km. Wtedy bowiem wbiegaliśmy do miasta. A tam wiadomo, kibice, motywujące okrzyki, mąż gdzieś czekający na trasie- to wszystko dodawało sił i sprawiło, że faktycznie przyspieszyłyśmy do 5,40 min/km. Ostatnie 2 km gnałyśmy do mety jak szalone. Tak mi się przynajmniej wydawało :). Dosłownie na kilka metrów przed metą Jola mnie wyprzedziła. Na metę wpadłam z uśmiechem na ustach choć jeszcze wtedy nie wiedziałam, że zrobiłam życiówkę. Byłam po prostu szczęśliwa, że udało mi się ukończyć bieg.

   Podtrzymywana przez męża chwiejnym krokiem szłam do samochodu by się przebrać gdy otrzymałam od córki wiadomość, że czasem, który okazał się nową życiówką  (3,56) zajęłam 2 miejsce w kategorii wiekowej i muszę zostać na dekoracji. Nigdy nie spodziewałam się, że w tak słynnym maratonie mogę zająć jakieś miejsce. Chwila dekoracji to naprawdę niesamowita radość pomieszana ze wzruszeniem. Wtedy wszystko inne nie ma znaczenia. Ból, pot i zmęczenie to przeszłość. Tu i teraz jest ogromna radość i satysfakcja. Że jeszcze stać mnie na tak ogromny wysiłek, ze mogę rywalizować, że pokonuję siebie.

Dla tych emocji i przeżyć warto podejmować taki wysiłek. Warto biegać :) Więc biegam i nie mam zamiaru przestać :)