Sport i
bieganie towarzyszyło mi od wczesnych lat dzieciństwa. Jako dzieci większość
czasu spędzaliśmy na dworze wymyślając coraz to nowe zabawy. Były podchody, bazy, wycieczki rowerowe. Nikt
wtedy nie siedział w domu. Nie umawialiśmy się też na spotkania. Po prostu
wychodziliśmy na dwór i skrzykiwaliśmy się. Miejscem naszych spotkań był
trzepak, na którym robiliśmy akrobacje. I nikt z dorosłych nie bał się o nas.
Przynajmniej tak nam się wydawało. Nasi rodzice czasami nie wiedzieli gdzie
jesteśmy. Wyprawy na obrzeża miasta tudzież na sąsiednie osiedla nie należały do
rzadkości. Zimą zaś czas spędzaliśmy na zamarzniętym stawie, który znajdował
się tuż przy naszym bloku. Tam prawie wszyscy jeździliśmy na łyżwach. Często do
późnych godzin wieczornych. Z różnych powodów różnie wspominam te czasy. Ale na
pewno wtedy obudziła się we mnie dusza sportowca.To w szkole podstawowej
dzięki wspaniałej opiece nauczycieli wuefistów trenowałam lekkoatletykę. Moją
domeną były właśnie biegi. Długie, krótkie czy średniodystansowe. Nie miało to
znaczenia bowiem na większości z nich świetnie sobie radziłam. Wysyłana byłam
jako reprezentantka szkoły niemal na wszystkie zawody szkolne, międzyszkolne,
powiatowe i inne. Podobnie rzecz się miała w liceum. Odkryty a raczej ujawniony
talent do biegania natychmiast został wykorzystywany. Tutaj również brałam
udział w większości zawodów na terenie miasta i nie tylko. Potem były studia.
Nauka i życie studenckie osłabiły trochę mój zapał do biegania ale sport cały
czas mi towarzyszył choćby z racji tego, że studiowałam na AWF. Lata po
studiach to okres podjęcia pracy. Na świecie pojawiły się dzieci. Nowe
obowiązki, praca zawodowa, brak czasu – wymówek było bez liku. A i bieganie
jeszcze wtedy nie było takie modne.
Ale
przyszedł rok 2012, który przewrócił moje życie do góry nogami. Dosłownie.
Pewnego dnia widząc biegających ulicami zadałam sobie pytania: dlaczego ja tak
nie mogę? Przecież lubię biegać, lubię ruch, sport, aktywność. Teraz właśnie
kiedy w zasadzie wszystko mam poukładane. Mam czas, dorosłe dzieci w innym
mieście. Oprócz pracy zawodowej mam tylko obowiązki związane z prowadzeniem
domu, obowiązki ,które zawsze można odłożyć na później. I stało się. 6 sierpnia
wyszłam po latach by spróbować .To były moje pierwsze 4 km. Później już okazało
się, że było to ponad 5 km. Oczywiście
był to marszobieg. Bardzo rozsądnie podeszłam do tej próby. Dwie minuty biegu
przeplatane minutą marszu. Ale dałam radę. Potem z każdym treningiem było
więcej biegu. Biegałam 3 razy w tygodniu. Tak jest zresztą do dzisiaj. Po
niecałych 3 miesiącach wystartowałam w lokalnych zawodach – Biegu Ptolemeusza
na dystansie 10 km. Zajęłam wtedy 6 miejsce w kategorii wiekowej. Okazało się, że trasa była źle zmierzona i jej długość wynosiła 9,7 km. Ale nie
to było wtedy dla mnie ważne. Byłam szczęśliwa, że w ogóle dobiegłam.
Tak rozpoczęła się moja przygoda z bieganiem. I kiedy piszę o sobie biegaczka – to
coś w tym jest. I ja wiem co. To miłość do biegania, do aktywności. To
możliwość decydowania o sobie, o swoim czasie. To bycie tylko ze sobą, ze swoimi
myślami, problemami. To dbanie o swoje zdrowie, to fizyczne ale i psychiczne. To motywacja do działania. To chęć do lepszego, kolorowego życia, poznania wielu ludzi i miejsc.To niemało powodów, dla których pokonuję nie tylko coraz więcej kilometrów ale również swoje słabości i ułomności.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz