wtorek, 13 października 2015

Sport i bieganie towarzyszyło mi od wczesnych lat dzieciństwa. Jako dzieci większość czasu spędzaliśmy na dworze wymyślając coraz to nowe zabawy. Były  podchody, bazy, wycieczki rowerowe. Nikt wtedy nie siedział w domu. Nie umawialiśmy się też na spotkania. Po prostu wychodziliśmy na dwór i skrzykiwaliśmy się. Miejscem naszych spotkań był trzepak, na którym robiliśmy akrobacje. I nikt z dorosłych nie bał się o nas. Przynajmniej tak nam się wydawało. Nasi rodzice czasami nie wiedzieli gdzie jesteśmy. Wyprawy na obrzeża miasta tudzież na sąsiednie osiedla nie należały do rzadkości. Zimą zaś czas spędzaliśmy na zamarzniętym stawie, który znajdował się tuż przy naszym bloku. Tam prawie wszyscy jeździliśmy na łyżwach. Często do późnych godzin wieczornych. Z różnych powodów różnie wspominam te czasy. Ale na pewno wtedy obudziła się we mnie dusza sportowca.To w szkole podstawowej dzięki wspaniałej opiece nauczycieli wuefistów trenowałam lekkoatletykę. Moją domeną były właśnie biegi. Długie, krótkie czy średniodystansowe. Nie miało to znaczenia bowiem na większości z nich świetnie sobie radziłam. Wysyłana byłam jako reprezentantka szkoły niemal na wszystkie zawody szkolne, międzyszkolne, powiatowe i inne. Podobnie rzecz się miała w liceum. Odkryty a raczej ujawniony talent do biegania natychmiast został wykorzystywany. Tutaj również brałam udział w większości zawodów na terenie miasta i nie tylko. Potem były studia. Nauka i życie studenckie osłabiły trochę mój zapał do biegania ale sport cały czas mi towarzyszył choćby z racji tego, że studiowałam na AWF. Lata po studiach to okres podjęcia pracy. Na świecie pojawiły się dzieci. Nowe obowiązki, praca zawodowa, brak czasu – wymówek było bez liku. A i bieganie jeszcze wtedy nie było takie modne.
    Ale przyszedł rok 2012, który przewrócił moje życie do góry nogami. Dosłownie. Pewnego dnia widząc biegających ulicami zadałam sobie pytania: dlaczego ja tak nie mogę? Przecież lubię biegać, lubię ruch, sport, aktywność. Teraz właśnie kiedy w zasadzie wszystko mam poukładane. Mam czas, dorosłe dzieci w innym mieście. Oprócz pracy zawodowej mam tylko obowiązki związane z prowadzeniem domu, obowiązki ,które zawsze można odłożyć na później. I stało się. 6 sierpnia wyszłam po latach by spróbować .To były moje pierwsze 4 km. Później już okazało się, że było  to ponad 5 km. Oczywiście był to marszobieg. Bardzo rozsądnie podeszłam do tej próby. Dwie minuty biegu przeplatane minutą marszu. Ale dałam radę. Potem z każdym treningiem było więcej biegu. Biegałam 3 razy w tygodniu. Tak jest zresztą do dzisiaj. Po niecałych 3 miesiącach wystartowałam w lokalnych zawodach – Biegu Ptolemeusza na dystansie 10 km. Zajęłam wtedy 6 miejsce w kategorii wiekowej. Okazało się, że trasa była źle zmierzona i jej długość wynosiła 9,7 km. Ale nie to było wtedy dla mnie ważne. Byłam szczęśliwa, że w ogóle dobiegłam.

    Tak rozpoczęła się moja przygoda z bieganiem. I kiedy piszę o sobie biegaczka – to coś w tym jest. I ja wiem co. To miłość do biegania, do aktywności. To możliwość decydowania o sobie, o swoim czasie. To bycie tylko ze sobą, ze swoimi myślami, problemami. To dbanie o swoje zdrowie, to fizyczne ale i psychiczne. To motywacja do działania. To chęć do lepszego, kolorowego życia, poznania wielu ludzi i  miejsc.To niemało powodów, dla których pokonuję nie tylko coraz więcej kilometrów ale również swoje słabości i ułomności. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz